Kaspar Walker
Strona 1 z 1
Kaspar Walker
KASPAR LEON WALKER
wśród aniołów znany również jako Kaspar Bezskrzydły, przez demony przezywany Skubańcem
mężczyzna | 46 lat, z wyglądu 21 | niebianin, święty
__________________________________
Gdy prawo każe nam czynić złe rzeczy, przestaje być prawem.
__________________________________
wśród aniołów znany również jako Kaspar Bezskrzydły, przez demony przezywany Skubańcem
mężczyzna | 46 lat, z wyglądu 21 | niebianin, święty
__________________________________
Gdy prawo każe nam czynić złe rzeczy, przestaje być prawem.
__________________________________
APARYCJA
Ciemne włosy, niemal czarne, są splecione w wąskie dredy i zwykle, przynajmniej po części, spięte z tyłu. Sięgają mniej więcej do ramion. Wąs oraz cienki zarost w kształcie odwróconego T otoczone kilkudniowymi odrostami. Oczy o intensywnie niebieskim kolorze. Byłaby to całkiem przyjemna twarz, gdyby nie szpecąca ją blizna u dołu lewego policzka. Trzy podłużne szramy wyglądają tak, jakby Kaspar zarobił liścia od tygrysa. Jedna ciągnie się od ucha i prawie sięga ust, druga snuje się wzdłuż linii szczęki, trzecia - najkrótsza - schodzi na szyję. Sam mężczyzna nie wyróżnia się posturą, można go nawet nazwać chudzielcem. W dodatku niekoniecznie wysokim, ma jakieś 168 centymetrów wzrostu. Wyraz jego twarzy jest natomiast specyficzny. Generalnie o przyjaznym nastawieniu, potrafi nagle stać się czujny i zaniepokojony, a bystre spojrzenie przeszywa na wylot każdy element otoczenia, nawet jeśli jest to w oczywisty sposób zbędne. Sprawia albo wrażenie nieszkodliwej, rozbieganej lub też nieco melancholijnej duszyczki albo kogoś nie tyle siedzącego co wręcz żyjącego na szpilkach. Dysponuje mimiką bardzo wyraźną, rozbudowaną i naturalną, która nieraz niemal całkiem zastępuje słowa, jednak nie jest mu obca tak zwana twarz pokerzysty. Niekoniecznie umie trzymać nerwy na wodzy, ale z pewnością potrafi je zamknąć w przestrzeni własnych myśli. Tam mogą biegać do woli. Ubiera się zwykle w ciemnych kolorach ze względów czysto praktycznych, często nosi też coś, cokolwiek, z kapturem. Gdy Kaspar mówi do kogoś, jego głos zdaje się być o garść lat do przodu; suchy i szorstki, lekko zachrypnięty przywodzi na myśl osobę strudzoną życiem… względnie przyprawia o zawał w ciemnej uliczce.
OSOBOWOŚĆ
Dziwny gość. Specyficzny. Generalnie nie wydaje się zły, sprawia wrażenie przyjaznego jegomościa, ale... Przebywając z nim krótką chwilę, można równie dobrze odnieść wrażenie, że coś do ciebie ma, względnie do świata jako całości. Poczekawszy chwilę dłuższą, ma się natomiast pełne prawo stwierdzić, że jest niemową. To oczywiście nieprawda. Potrafi mówić i to w paru językach, ale usłyszeć od niego choćby jedno słowo jest naprawdę wielkim wyczynem. Nigdy nie odzywa się, jeśli nie jest całkowicie do tego zmuszony, a różnorakie gesty weszły mu już w krew. Jest wiele okazji, by zaobserwować lekkie drgnienia kącików ust czy ciepłe spojrzenie, ale wydaje się pod tym względem trochę nieśmiały. Zwłaszcza przy obcych. Stara się nie zadawać z nimi bardziej ani bliżej niż to konieczne, aczkolwiek nie jest to wcale prosta sprawa. Wrażliwy i uczuciowy człowiek. Nie będzie patrzył bezczynnie na cudzą krzywdę, jeśli tylko jest w stanie coś zrobić i ma pewność słusznego wyboru. Tę natomiast miewa nawet za często. Są takie chwile, taki impulsy, gdy nie zważając na etykietę, zwyczaj czy prawo zrobi po prostu to, co - jak uważa - zrobić powinien. Z drugiej strony, często jego natura nie pozwala mu być takim, jakim by chciał. Spójrzmy prawdzie w oczy - Kaspar jest tchórzem. Grożenie mu nie wymaga jakichś wielkich umiejętności, choć zależy jeszcze co się próbuje zastosować. I osiągnąć. Mimo to wciąż będzie kombinował, ciągle będzie szukał innej drogi, sposobu wykręcenie się z tego, naprawienie stanu rzeczy. Można zauważyć, że nie cierpi osób stojących mu za plecami, zwłaszcza umyślnie. Nie przeszkadza mu natomiast rozmowa przy jakiejś pracy, wykazuje bardzo podzielną uwagę, co często bywa mu przydatne. Gdyby słuchać wszystkich jego myśli, wydałby się sceptykiem, może wręcz pesymistą, kiedy pośród analizy sytuacji zawsze pojawi się możliwie czarny scenariusz. Niekoniecznie umyślnie, po prostu przychodzi do głowy, siedzi i stara się przeszkadzać, rozpraszać. Zwykle mu nie wychodzi. Największym atutem Kaspra jest jego niezłomna psychika, dzięki której nie tyle zachowuje przytomność umysłu, co zdecydowanie w każdej sytuacji potrafi wstać i pójść dalej. Przecież zawsze mogło być gorzej, prawda? Przecież wszystko ma tą drugą stronę. W konsekwencji wyróżnia się też znaczną cierpliwością. Nie tylko potrafi dłubać przy czymś pięć godzin dla jednego, drobnego efektu, ale i z reguły zastanowi się dwa razy nim coś lub kogoś przekreśli. Ma też skłonność do nadmiernego wybaczania.
HISTORIA
Długa, fragmenty będą dopisywane w międzyczasie.
09.06.1988.r.
- Spoiler:
- Ciemna noc. Jedynie ledwie widoczna blada plama świadczyła o istnieniu księżyca, o gwiazdach nie wspominając. Pomarańczowe światło lampy ulicznej zniknęło daleko u wylotu zaułka. Spojrzałem na mur; czarną ścianę na tle czarnego nieba, z jeszcze czarniejszym prostokątem po środku. Odszukawszy w kieszeni wytrych, wolnym krokiem ruszyłem w stronę okna. Byłem już niemal przy nim, kiedy z góry zeskoczyła postać w szarym płaszczu, odepchnęła mnie bez słowa i przyparła do przeciwległego muru.
Nie wydałem z siebie żadnego dźwięku ponad szybkim wdechem, by nie zniszczyć taktycznej ciszy. Wolną ręką sięgnąłem po sztylet i pchnąłem go w obcego. Zaraz też poczułem żelazny ucisk na dłoni.
— Uczyniłbyś to? — szepnął tamten. Spod kaptura wyłaniała się jedynie końcówka nosa i szpakowaty, gęsty zarost. Puścił mnie i rozłożył ręce. — Jestem bezbronny. Nic ci nie stoi na przeszkodzie.
Zawahałem się. Bardzo powoli schowałem sztylet, by rzucić się do ucieczki. Tamten błyskawicznie złapał mnie za ramię.
— Stój. Jestem przyjacielem.
Przestałem się szarpać i spojrzałem na niego.
— Czego chcesz?
— Powstrzymać cię.
Zerknąłem na okno.
— Chyba ci wyszło. Kim ty właściwie jesteś?
— A kim ty jesteś?
— Nie twój interes. — Znów spróbowałem odejść. Ku mojemu zdziwieniu, pozwolił.
— Sam tego nie wiesz, Kasprze Walker.
Zatrzymałem się.
— No dobra... Skąd mnie znasz? — Spojrzałem na niego przez ramię.
— Znam cię od zawsze. Od początku obserwuję twoje życie i widzę, jak powoli odwracasz się od nas. Nie mogłem tego dłużej ignorować. Nie mogłem pozwolić, byś upadł, nie wiedząc, co czynisz.
— Nie bardzo...
— Tak jak i ja, nie jesteś człowiekiem, Kasprze.
— A niby czym?
— Nie wierzysz mi...
— Wiem, że istnieją rasy poza ludźmi. Skąd mam wiedzieć, którą jesteś naprawdę?
Stał prze chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał. W końcu jednak chwycił kaptur, mówiąc:
— Dobrze.
I zdjął go. Jego postać otoczyła biała łuna, która jednak nie rzucała światła dookoła. Zza pleców wyłoniły mu się... Przyrównałbym to do czegoś, ale kojarzyły mi się tylko z jednym — skrzydła. Wielkie białe skrzydła. Blask znikł, ale one pozostały. Nie wiedziałem, co powiedzieć.
— Teraz już wiesz? — rzucił i uśmiechnął się lekko. — Nazywam się Bonifacy Srebrny Sokół. Posłuchaj mnie, Kasprze. Dotąd żyłeś jak człowiek, więc wybaczano ci jako człowiekowi, są jednak pewne granice. A granice, niestety, da się przekraczać...
— Moment. Jak to możliwe, że jestem aniołem? Przecież moja rodzina...
— Twoi rodzice byli aniołami.
— Więc mój brat i siostra...
— Też, ale o nich nie musisz się obawiać. To tobie grozi niebezpieczeństwo. — Milczał przez chwilę. — Teraz już wiesz. I możesz sam wybrać. Możesz pójść ze mną, a ja zaprowadzę cię do światła, w którym masz swoje korzenie. Możesz też zostać tutaj i żyć tak jak wcześniej, z wszystkimi konsekwencjami tego życia.
— Jakimi?
— Nie jesteś człowiekiem, więc twoje czyny nie będą sądzone tak jak czyny ludzi.
Zawahałem się.
— A mogę... się zastanowić?
— Tak. — Sięgnął do kieszeni, w jego ręku zwisł na łańcuszku srebrny Krzyżyk. — Weź. Wezwij mnie po imieniu, kiedy już podejmiesz decyzję. Ale pamiętaj, jeśli w tym czasie dopuścisz się zła, będę zmuszony uznać to za odmowę.
— Bonifacy... Srebrny Sokół, tak?
Kiwnął głową.
— Pan z tobą, Kasprze Walker. — I z tymi słowami odwrócił się i odszedł.
Spojrzałem na Krzyżyk.
10.06.1988.r.
- Spoiler:
- Spojrzałem na Krzyżyk. Namacalny dowód, że jednak mi się nie przywidziało, że to nie był sen. Podniosłem wzrok na falującą łąkę. Weschnąłem.
— Bonifacy, Srebrny Sokole — powiedziałem raczej niezbyt głośno.
Rzuciłem okiem tu i tam. Nic się nie działo.
— Wiedziałem, że nie będę długo czekał.
Omal nie przyprawił mnie o zawał, odwróciłem się jak oparzony. Stał sobie spokojnie jak poprzednio, w takim samym szarym płaszczu.
— Jaką podjąłeś decyzję?
— Chcę pójść z tobą.
Uśmiechnął się. Czemu miałem wrażenie, że ten uśmiech mówił: "wygrałem zakład"? Co prawda anioły raczej hazardu nie uprawiały, no ale kto im zabronił wymieniać poglądy?
— A więc pozostaje to rylko rozstrzygnąć...
— Rozstrzygnąć co?
— Widzisz jestem tu tylko posłańcem. Prosiłem Gabriela, by pozwolił mi przyjść do ciebie. To on zadecyduje teraz czy jesteś godzien, by zostać pośród nas. Zabiorę cię do Bram Niebieskich, a ty się z nim spotkasz.
— Jak go znajdę?
— Nie będziesz musiał szukać.
Rozłożył skrzydła. Zanim zdążyłem zrobić cokolwiek, porwał mnie w górę. Dziwne było, że w górę właściwie nie lecieliśmy długo... Cały świat jakby się rozmył, zmienił.
Stanąłem na czymś, coo... wyglądało tak, jakby nie wyglądało wcale. Wolałem się nie zastanawiać, co to jest. Kawałek przed sobą zobaczyłem bramę. Tak, to była tradycyjna brama, ażurowa, srebrnozłota, z potężnym murem po bokach.
— Bonifacy?... — Nigdzie go nie było.
Świetnie. Popatrzyłem na bramę i ruszyłem w jej stronę. Z bliska wyglądała jeszcze ładniej. Spróbowałem ją pchnąć. ale nie drgnęła ani o milimetr. Rozejrzałem się i zobaczyłem zakratowane okienko, a za nim starego człowieka przy biurku. To znaczy, pewnie nie był człowiekiem, ale mniejsza.
— Witaj... — rzuciłem, zastanawiając się, co właściwie powiedzieć.
Podniósł wzrok, zmierzył mnie nim dokładnie, po czym uśmiechnął się dobrotliwie.
— Pochwalony, synu. Czego poszukujesz?
— Am... Gabriela... Mam się spotkać z Gabrielem.
Popatrzył ponad okularami.
— Masz czy chcesz?
— Ym... Jedno i drugie. Pierwsze wynika z drugiego. Chcę się dowiedzieć prawdy.
— Prawdy... — Uśmiechnął się i podszedł. — Synu, prawda jest taka, że zbłądziłeś.
Oparłem się łokciami o parapet.
— Więc chcę znaleźć drogę.
Pokiwał głową w zadumie.
— Nie ustąpisz, co? On myśli, że jesteś jak człowiek. Słaby. Ale chyba się starzeję. Znów zaczynam pleść bez sensu. — Odsunął się. — Wejdź.
Spojrzałem na bramę, która otwierała się wolno. Już miałem ruszyć, kiedy w ostatnim momencie rzuciłem mu jeszcze krótkie "dziękuję".
Sam nie wiem, co spodziewałem się zobaczyć, ale na pewno nie park. Alejki, drzewa, ławki, ptaki wśród liści; wszystko było tak bardzo realne, że aż nierzeczywiste. I on też tam był. Siedział na ławce w śnieżnobiałej szacie, z rękoma schowanymi w rękawach. Twarz skrywał mu kaptur, a skrzydła, choć uniesione, niemal dotykały ziemi. Od całej postaci bił jakiś tajemniczy spokój, jakby wcale nie czekał, po prostu tam siedział. To musiał być on.
— Laudetur Iesus Christus — rzekł, a widząc, że nie rozumiem, wstał i podszedł. — In seacula seaculorum, amen. A więc jesteś jednak.
— Tak... psze pana...
— Mów mi po imieniu.
Ruszył ścieżką, a ja za nim.
— Cieć mówił ci coś o mnie.
Tu mnie zaskoczył.
— Skąd wiesz?
— Jak to sam kiedyś rzekł, zawsze plecie bez sensu.
— Myślę, że to nie jest tak bardzo bez sensu.
Nie odwrócił głowy, ale miałem nieodparte wrażenie, że zerknął na mnie mentalnie.
— Mam zdecydować czy jesteś godzien być jednym z nas. Długo się nad tym zastanawiałem i uznałem, że zadam ci trzy pytania.
— Wybacz... ale to nierzetelne. Przecież mogę mówić to, co chcesz usłyszeć.
— Możesz. Ale ja wiem, co mówisz.
'Wie, kiedy kłamię', pomyślałem.
— No dobra...
'Zapyta mnie o biednych, chorych, niewiernych', i kiedy już zacząłem się zastanawiać, które ludzkie nieszczęście poleci na pierwszy ogień, on skasował mnie jednym zdaniem.
— Myślisz, że pies jest dobry?
Otworzyłem i zamknąłem usta. Wydawało mi się, że zastanawiam się dłużej niż powinienem, ale on czekał cierpliwie. A przynajmniej nic nie mówił.
— To zależy jak... — zacząłem ostrożnie. — Jest częścią bożego świata, ale nie podejmuje wyborów moralnych. Nie można powiedzieć, że pies jest dobry albo zły tak jak człowiek. On po prostu jest psem.
— Po co?
Znów zastanowiłem się przez chwilę. Spojrzałem na ławkę i mnie olśniło.
— Kiedyś widziałem w parku dziecko bawiące się z psem. Wyglądało, jakby było wtedy najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Myślę, że tamten pies był właśnie po to.
— Dlaczego chciałeś okraść tamtego człowieka?
Wiedziałem, wiedziałem, że w końcu poruszy ten temat. Cóż, tym razem przynajmniej nie musiałem kombinować, co odpowiedzieć.
— Mówgłbym wymienić kilka powodów, ale żaden nie byłby wystarczający. Nie dla ciebie. Obiecywano mi wiele rzeczy, od nagrody po groźby. Jeśli wiesz, co mam na myśli.
— Brak ci męstwa. — Spojrzał na mnie. Zachciałem zapaść się pod ziemię.
— Nie przeczę.
Ruszył dalej przed siebie. Ja za nim, milczeliśm przez chwilę.
— A jednak — przerwałem ciszę — ten, kto nie zna strachu, nie może stać się odważny. To nie moje słowa, ale myślę, że są prawdziwe.
— Często powtarzasz frazę "myślę, że". Powinieneś częściej wprowadzać swe myśli w życie. — Zza drzew wyłoniła się biała altana. — Jesteśmy na miejscu.
— Na miejscu? — Spojrzałem na niego, nie rozumiejąc.
— Idź.
Poszedłem. Odsłoniwszy kotarę z koralików, zobaczyłem stół, trzy krzesła i...
— Wiedziałem! — Bonifacy powitał mnie rozradowany. — A więc tak? Powiedz to, Gabrielu!
— Twój entuzjazm zawsze mnie zadziwia, Sokole. — Gabriel wszedł za mną, on i jego stoicki spokój.
— Powiedz!
Westchnął bezgłośnie.
— Tak — rzekł i zwrócił się do mnie. — Witaj wśród nas, Kasprze Walker. To dopiero początek długiej drogi, jaka cię teraz czeka.
02.09.1989.r.
- Spoiler:
- — Zanim zacznę cię uczyć, pokażesz, co potrafisz — rzekł, sięgając po pasek przewierzony przez ramię.
Chciałem zapytać, co to, ale w tym samym momencie zgłupiałem. No dobrze, owszem, oni czasem mieli bronie, ale jakoś nie wyobrażałem sobie, by ich używali. Wysunął nieco ostrze, prezentujac mi niemal półmetrowy, lekko zakrzywiony sztylet.
— Myślałem, że anioły nie zabijają... — wykrztusiłem.
Bonifacy uśmiechnął się.
— Bez obaw. Kiedy wymierzysz w kogoś to ostrze, nie ugodzisz człowieka, a jedynie zło, jakie w nim zamieszkało. Nie ma jeszcze imienia. Zostało wykute dla ciebie i w twojej gestii leży nadanie mu go, gdy znajdziesz odpowiednie.
Wsunął do pochwy. Chciałem wziąć, ale Gabriel mnie ubiegł.
— Ufasz mi?
— Tak — odpowiedziałem bez zastanowienia.
— Wyciągnij rękę.
Wyciągnąłem, choć moje myśli już biegały jak opętane. Zamarły na krótki błysk; drgnąłem i pewnie zbladłem, niemal czjąc, jak cienki sztych przejeżdża mi przez dłoń. Niemal. A jednak faktycznie przejechał, widziałem. Przez chwilę nie mogłem oderwać wzroku od włąsnej skóry, wciąż całkowicie czystej.
— Niebiańskie ostrze słucha twego głosu, nie skrzywdzisz nim tego, komu krzywdy tej nie życzysz. Jednakże pamiętaj, to jest broń. I służy do obrony. Siebie, kogoś, czegoś. Użycie zaś świętej broni na zgubę prawej duszy jest bluźnierstwem przeciwko Panu naszemu. — Wręczył mi sztylet i odsunął się z powrotem.
27.04.1990.r.
- Spoiler:
- — Dlaczego oni to robią. Po tym wszystkim są tacy niewdzięczni. — Kaspar nieznacznie ściągnął brwi.
— Nie zdają sobie z tego sprawy. Nie chcą słuchać — odparł Gabriel spokojnie, krocząc obok niego.
— Więc trzeba do nich przemówić dobitniej. Gdyby nie oni, świat byłby o wiele lepszy. Czemu nikt tego nie widzi? To tylko ludzie. Bóg skazuje ich na piekło za głupotę, a potem...
— Licz się ze słowami! ... Nie za głupotę, lecz pychę i zatwardziałe serce. Żaden sprawiedliwy nie zostałby tam zesłany. Są źli, byli i tacy pozostaną, taką wieczność sobie wybrali.
— ... A za błąd?
— Spójrz na mnie. Boisz się?
— ... Chyba tak...
— Nie masz czego się lękać. Nie jesteś sam i nigdy nie będziesz, chyba że odejdziesz z własnej woli.
— Um... Ale oni... oni... Ehh...
— Słucham cię.
— ... Wciągają w to innych... Dlaczego? Przecież widzą, jak tam jest.
— Z zawiści.
— To... nieludzkie.
— To cię dziwi?
— Dlaczego nikt się ich nie pozbędzie? Dlaczego mają się tam gromadzić, po co robić miejsce dla... kogoś takiego?
— ... Co do nich czujesz?
— ...
— Złość?
— Tak.
— Nienawiść?
— ... Nie wiem...
— Chodź ze mną... Coś ci pokażę.
***
Dłuższy czas szli przez dolinę, szarą i ciemną, do której nie dochodził ani blask słońca, ani gwiazd. Martwą. Nie poruszało się weń nic, prócz wydychanego powietrza i cieni na krawędzi pola widzenia. Niebo zasnuwały chmury, choć Kaspar był prawie pewien, że i tak byłoby szare. Skręciwszy w kotlinę skrytą wśród poszarpanych skał, stanęli w końcu przed masywną, surową bramą. Nad łukiem widniała inskrypcja zakończona zdaniem:Fasinor desero omnem speo, Vos, quaes hac sinor venire.Zerknął niepewnie na Gabriela.
__________________________________
DANE
Pochodzenie: archanioł, ziemia; Wielka Brytania, Liverpool
Urodzony: 14 lipca 1971 roku
Rodzina: Filip Gedeon Walker - brat bliźniak, młodszy (bliźnięta jednojajowe);
Rebbeca Laura Rusterinn - siostra, starsza;
Cecylia Maria Walker - matka, z domu Windroad;
Aram Walker - ojciec;
John Thomas Rusterinn - szwagier; człowiek.
RELACJE
Charlotta Chilton - ...
Kasandra Valley - ...
Olivia Vasilyev - ...
Alice Reve - ...
Joachim de Ville - ...
Cyrus Vaymore - ...
Vivian Morttimer - ...
Richard Hawker - ...
Duch Dziewczynki - ...
Anastazja Leneaure - ...
Kezar - ...
Herszt najemników - ...
Najemny łucznik - ...
__________________________________Kasandra Valley - ...
Olivia Vasilyev - ...
Alice Reve - ...
Joachim de Ville - ...
Cyrus Vaymore - ...
Vivian Morttimer - ...
Richard Hawker - ...
Duch Dziewczynki - ...
Anastazja Leneaure - ...
Kezar - ...
Herszt najemników - ...
Najemny łucznik - ...
UMIEJĘTNOŚCI
* Angielski język migowy - właściwie nauczył się go z przymusu. Często wręcz udaje niemowę, a dobra znajomość gestów daje innym całkiem przekonujący dowód.
* Alfabet Morsa - stare zainteresowanie, które wiele lat później okazało się przydatne w wielu nietypowych sytuacjach. Kaspar jest w stanie rozmawiać morsem nie gorzej niż stary żeglarz.
* Język niebiański - wpojony przez nowych towarzyszy. Przebywając wśród nich dość szybko go opanował.
* Łacina - jego własna inicjatywa, od zawsze uważał ją za ładny język. Niewielki odsetek ludzi, którzy ją znają tym bardziej zachęcał do skorzystania.
* Angielski - można powiedzieć, że jest językiem rodzimym.
* Vitrumowski - … co to skąd to…
* Pierwsza pomoc - rzecz, na której wstyd się nie znać, aczkolwiek Kaspar miał do czynienia ze sporą liczbą chorych i rannych osób i zwierząt. Nie jest to książkowa wiedza, ale na pewno praktyczna i skuteczna; nie trzeba znać nazwy kości, by wiedzieć, jak ją poskładać.
* Wykradanie się - pod tą cokolwiek dziwną niecodzienną nazwą kryje się nic innego jak różnorakie szachrajstwo. Robienie czegoś tak, by inni nie wiedzieli, co robisz lub czy w ogóle cokolwiek. Wynajdywanie rzeczy niepotrzebnych i niezauważalnych dla innych, które jednak mogą być użyteczne. Pseudoiluzje bazujące na zręczności i odwracaniu uwagi (swoją drogą żadnych kanonicznych sztuczek już nie pamięta, ale sama zasada zawsze jest podobna). Kwestia dyskusyjna, czy należy tu zaliczyć czytanie z ruchu warg, ponieważ jest to kilka konkretnych zwrotów mocno zakopanych w przeszłości. Zaczęło się niewinnie… Zawsze się tak zaczyna.
* Kod binarny - bardzo prosty, a jaki użyteczny...
* Szyfry i znaki harcerskie - takie rzeczy zwykle nazywa się “dzieciństwem”. I owszem, Kaspar nie stanowi tu wyjątku.
* Otwieranie zamków - a to już na zabawę nie wygląda, chociaż i w niej miało swoje źródła. Nie było tą najlepszą kartą, a jednak postanowił nie rezygnować z wiedzy i wprawy. Być może słusznie.
* Podrabianie pisma i druku - użyteczne w wielu niekanonicznych i często też kontrowersyjnych sprawach. Bardzo czasochłonna zabawa.
* Wspinaczka - dostawanie się w miejsca, gdzie człowieka być nie powinno, to świetny sposób na spożytkowanie czasu, prawda? No właśnie. Może geneza tej umiejętności nie jest idealna do chwalenia się, jednak nieraz potrafi być niezwykle przydatna, o czym niejednokrotnie mógł się przekonać.
* Krótkie ostrze - nie jest wojownikiem. Zasadniczo wie tyle, żeby przeżyć dostatecznie długo, by móc… się wycofać. Unik, sztylety nie nadają się do otwartej, prawdziwej konfrontacji.
* I umie śpiewać.
EKWIPUNEK
- czarny plecak ze skóry i materiału [apteczka, atrament, ołówek, krzesiwo, hak, 10m linki, “rakowe” nakładki na rękawice i buty, niebiesko-biała arafatka, dwie papierówki];
- skórzane rękawiczki bez końcówek palców;
- peleryna z kapturem i szerokimi rękawami, ciemnoczerwona, trochę spłowiała;
- skórzana kamizelka [zestaw 10 wytrychów, notes oprawiony w czarną skórę, krucze pióro, srebrny dziesiątek różańca];
- luźne ubranie, czarne;
- skórzany pasek [kompas, składany nożyk, bidon na wodę];
- sztylet - czterdzieści pięć centymetrów całość, trzydzieści centymetrów głownia o sztychu w szpic, symetryczna i niemal całkowicie równa. Zarówno ostrze, jak i długie zbrocze ozdabiają drobne, nieregularne wzory. U nasady głowni znajduje się rozwidlenie wchodzące w wywinięty do przodu jelec. Dość płaska rękojeść po bokach wysadzana jest drewnem, zakończona w sztych z czarnym kamieniem. Pochwa skórzana, usztywniana metalem zdobionym w ten sam sposób;
- srebrny Krzyż na łańcuszku;
ŚWIĘTY SZTYLET
Broń Kaspara jest charakterystyczna nie tylko z wyglądu. Po pierwsze należy zaznaczyć, że pochodzi ona z Niebios, aczkolwiek to nie przeszkadza jej dzierżyć przez przypadkową osobę. Pozwala ona walczyć ze złem, nie czyniąc przy tym krzywdy ludziom (ani duszom), którzy zostali jedynie przez to zło wykorzystani. Działa to bardzo prosto - jeśli nie chcesz kogoś skrzywdzić, nie zrobisz tego, nawet wbijając mu ostrze w brzuch, które zachowa się wtedy jakby było niematerialne. Może natomiast ugodzić wszelako pojęte zło, zadać fizyczne rany demonom, uciszyć ich głos w czyjejś głowie. Należy jednak pamiętać, że umyślne użycie sztyletu przeciwko niewinnej osobie jest bluźnierstwem i może nie tylko sprowadzić na anioła banicję, ale też pozbawia samą broń jej właściwości.
Kaspar Walker- Karta Postaci
Liczba postów : 18
Join date : 29/09/2018
Strona 1 z 1
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|